środa, 27 stycznia 2010

Buzia Łobuzia, czyli (uwer)tura (do) Artura

Tego oto Artura Jerzego jeszcze tu nie widziano, co dziwi, bo jego Buzi Łobuziej zazwyczaj wszędzie pełno. Ten stan rzeczy, blog bez Młodziaka (nie mylić z rodzinką z Gombrowicza), jest jednak nie do utrzymania, więc przedstawiamy naszego syna, który, jeśli go zapytać, jak się nazywa, odpowiada: Artuś Górski Urwis. I nie mija się z prawdą.
Niniejsze zdjęcia to również wyraz tęsknoty za wiosną. Taka pociecha, skoro wygląda na to, że jeszcze długo nie można mieć nadziei na zmianę aury...









1 komentarz:

  1. Izku! Slodki ten lobuziak, a oczy to chyba po mamie ma:) Gratuluje tak udanej pociechy i swietnych zdjec!

    OdpowiedzUsuń